Generalnie to cały opis jest w tytule, ale obiecałem że zaproszę do bloga kumpla, bo w sumie nawet go spotkałem, ale jak już wracałem do domu. :] -> Nie bij Dominik <-
Tytuł to żart, ileż razy można tam jeździć :D Ze względu na wiatr pojeździłem po mieście, myślałem, że w zabudowanym nie będzie tak wiało, ale szybko się zorientowałem że to był fail. Nie mniej jednak dopiero ulewa mnie pogoniła do domu :]
Kiedy wyjeżdżałem świeciło takie słońce, że zastanawiałem się czy włożyć czapkę z daszkiem, natomiast w drodze powrotnej zaczął padać śnieg. Dodatkowo po drodze spotkałem gościa, który podał kilka zabawnych, sprzecznych ze sobą informacji. M. in. wynikało z tego wszystkiego co powiedział, że robiąc tyle km ile robi dziennie i na rok, z przerwami, to 2009 po przeliczeniu miał coś około 400 dni :] Można i tak...
Niby chciało mi się jeździć, bo świeciło słońce, ale nie do końca, bo temperatura minusowa, a chodniki w stanie co najmniej nieodpowiednim do jazdy na rowerze :S
Że tak powiem, a właściwie napiszę - to była odskocznia od zimy, acz nietrafiona - topiący się śnieg w postaci wiórów czyli wyprawa tylko na Warszawską i powrót zaliczam jako teren, a jak! :] No i drugie tyle było niesienia roweru...
Na dworzec po bilety. Zważywszy na warunki atmosferyczne i wszechobecny śnieg zastanawiam się czy nie zaliczyć tego jako teren? Poza tym wypady takie jak ten i dwa poprzednie psują statystyki :|